[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie ma dzieci,które mogłyby go sprowokować.Był to chyba niezbytszczęśliwy argument i beztrudumogę sobiewyobrazić, że PeterBaker-Hyde natychmiast zjeżył się na te słowa.Co gorsza, wtej samej chwili zjawiła się Caroline z Cyganem u nogi.Spacerowali po parku i zapewne wyglądalitak, jak zwykłem częstoich widywać: Carolineniechlujna i zarumieniona, Cygan ubłocony,117. z wywalonym ze szczęścia jęzorem.Ich widok niechybnie nasunąłgościowi wspomnienie córki, leżącej w domu z poszarpaną twarzą.Powiedziałpózniej doktorowi Seeleyowi, który powtórzył mi jegosłowa, żegdyby miał wówczaspistolet, "zastrzeliłby tego cholernegopsa i całą tę cholerną rodzinkę".Kulturalna wymiana zdań ustąpiła miejsca grozbom i przekleństwom,po czym gość odjechałpełnym gazem, aż żwir pryskał mu spod opon.Caroline wzięła się podboki i odprowadziła go wzrokiem, a następnie,trzęsąc się zezdenerwowania, udałasię do jednejz szop iwygrzebaładwie stare kłódkioraz łańcuchy.Przeszła przezpark, najpierwdo jednejbramy, potem do drugiej, i zamknęła je nacztery spusty.Opowiedziała mi o tym moja gospodyni, która z kolei wiedziałaowszystkim od jednej zeswych sąsiadek, kuzynki Barretta, parobkaz Hundreds.O sprawie wciąż byłogłośno w okolicznych wioskach;niektórzy trzymali stronę Ayresów, ale większość była zdania, że upórrodziny tylko pogarszasytuację.W piątekwidziałemsię z BillemDesmondem, który wyraził pogląd, że to tylko kwestiaczasu,kiedyAyresowie pójdą po rozumdo głowy i zastrzeląnieszczęsne zwierzę.Potem jednak nastąpiły dwa dni ciszy i sam zacząłem myśleć, żemożesprawa faktycznie rozejdziesię po kościach.Ale na początku tygodnia pacjentka z Kenilworth spytała mnie, jak się miewa"kochanacóreczkaBaker-Hyde'ów"; rzuciła pytanie ot tak, acz nie bez podziwuw głosie, dodając, iżsłyszała o moim udziale w sprawie, i że ocaliłemdziecko od pewnej śmierci.Kiedy zdumiony zapytałem, skąd wie,podała mi najświeższy numer tygodnika z Coventry:otworzywszygazetę, znalazłem wniej wyczerpujący opis zdarzenia.PaństwoBaker-Hyde wysłalicórkęna dalsze leczenie do szpitala wBirmingham, dzięki czemu doszłodo szerszego nagłośnieniasprawy.Wedługartykułu, dziewczynka padła ofiarą "brutalnego ataku",ale rokowaniabyły pomyślne.Rodzice postanowili za wszelką cenę doprowadzićdo uśpienia rzeczonego psa i gotowi byli wstąpićw tym celuna drogęsądową.Pani pułkownikowa Ayres, pan Roderick Ayres i panna Caroline Ayres, właściciele psa, bylinieuchwytnidla prasy.118O ilewiedziałem, gazety zCoventry nie docierały wprawdziedo Hundreds, lecz byłypowszechnie dostępne w całym hrabstwie, toteżartykuł wzbudził we mnie niepokój.Zadzwoniłem do Hali z pytaniem,czy go czytali;usłyszwaszy odpowiedz przeczącą,w drodze dodomuzawiozłem im egzemplarz.Roderick przeczytałartykuł w ponurymmilczeniu, a następnie przekazał gazetę siostrze.Carolinepogrążyłasię w lekturze; po raz pierwszyod wybuchuafery jej pewnośćsiebiezachwiała sięw posadach i zobaczyłem na jej twarzy prawdziwy strach.Pani Ayres nie kryła przerażenia.Autor artykułu napomknął o wypadku Rodericka i najwyrazniej poczułasię w niemiły sposóbwystawionana widok publiczny.Kiedywychodziłem, odprowadziła mnie do samochodu, żebyśmy mogli porozmawiać w czteryoczy.- Muszę coś panu powiedzieć - zaczęła ściszonym głosem, unoszącszal i zakrywając włosy.- Carolinei Roderick jeszczeo niczymniewiedzą.Dzwonił do mnie główny inspektor Allam, z informacją,że pan Baker-Hyde zamierzapostawićoficjalne zarzuty.Chciał mnieostrzec; oni mój mąż służyliw jednym pułku.Nie owijał w bawełnę,żew przypadku kiedychodzi o dziecko, mielibyśmy nikłe szansęna wygraną.Rozmawiałam z panem Heptonem - byłto prawnikrodziny - podziela tę opinię.Twierdzi, że nie skończyłobysiętylkona grzywnie. Wprost nie mogę uwierzyć, że do tego doszło.Zacznijmy od tego, że nie mamy pieniędzy, aby się procesować!Próbuję przygotować Caroline na najgorsze, ale ona nie chce słuchać.Naprawdę jej nie rozumiem.Bardziejprzejmuje się psem niżwypadkiem brata.Ja również tego nie rozumiałem.- Cygan wiele dla niej znaczy - przyznałem uczciwie.-Nie tylko dla niej!Alebądz co bądz to tylko pies,w dodatkustary.W naszej sytuacji procesjest nie do pomyślenia.Muszę pamiętać o Rodericku, jestdaleki od wyzdrowienia.To ostatnia rzecz, jakiejmutrzeba.Położyła rękę na moim ramieniu i żarliwie spojrzała mi w oczy.- Tyle pan dla nas robi, doktorze, że niemam serca prosić pana119. o kolejną przysługę.Wolałabym jednak nie angażować w naszesprawy Billa Desmonda ani Raymonda Rossitera.Gdy przyjdzieco do czego.z Cyganem.pomoże mi pan?- Miałbym go uśpić?- spytałem ze zdumieniem.Skinęła głową.- Na Rodericka nie mam co liczyć,o Caroline nie wspominając.-Nie, nie.- Niewiem, do kogojeszczemogłabym się zwrócić.Gdyby żyłpułkownik.- Tak,oczywiście - odpowiedziałemz wahaniem.Czułem, że niemógłbym powiedzieć nic innego.I powtórzyłem bardziej stanowczo:- Tak, oczywiście, że pani pomogę.Jej dłoń wciąż spoczywała na moim ramieniu.Zakryłem ją swoją;pani Ayres zulgą i wdzięcznością pochyliła głowę, a jej twarz pokryłasię głębokimizmarszczkami znużenia i starości.- Ale co na to Caroline?- zapytałem, kiedy cofnęła rękę.- Zgodzi się,dla dobra rodziny - odparła po prostu.- I tylkoo to chodzi.Tym razem miała rację.Wieczorem zadzwoniła z informacją,że główny inspektor Allam ponownie rozmawiał z Baker-Hyde'ami, i po długich namowach zgodzili się wycofać oskarżenie, podwarunkiem że Cyganzostanie niezwłocznie uśpiony.Sprawiło jejto widoczną ulgę; ja teżbyłem rad, że sprawa wreszcie zmierzaku końcowi, choć nocupłynęła mi na niewesołych rozmyślaniacho tym, co czekałomnie następnego dnia.Około trzeciejnad ranem,gdy zapadałem wreszciew upragniony sen, ktoś załomotał dodrzwigabinetu.Mężczyzna z sąsiedniej wioski przybiegł z pytaniem, czypomogę jego żonie, która właśnie zaczęłarodzić.Ubrałem sięi pojechaliśmy samochodem; była to jej pierwsza ciąża inie obyło siębezkomplikacji,ale o wpółdo siódmej dziecko przyszło naświat, zsiniakami naskroniach od kleszczy, ale hałaśliwe izdrowe.O siódmej120mężczyzna szedł do pracy wpolu, toteż zostawiliśmymatkę z nowo'rodkiempod opiekąakuszerki i podwiozłem go na miejsce.Odszedł,pogwizdując wesoło, ponieważdoczekał się syna,a żony jego braci,jak to ujął, "rodziłydziurawce".Cieszyłem się jego radością i czułem lekki przypływ uniesieniatowarzyszący udanymprzedsięwzięciom i często idący w parze z brakiem snu, lecz na wspomnienie tego, coczekało mniew Hundreds,mójdobry nastrój minął natychmiast.Nie miałem ochotywracaćdo Lidcote; pojechałem znajomą drogą przez las, wiodącą na małąpolanęprzyzarośniętym stawie.Latem byłoto niezwykle urokliwemiejsce, często odwiedzane przez zakochanych.Przypomniałem sobiejednak, że w czasie wojny stało się miejscemsamobójstwa, agdypodjechałembliżej i zgasiłem silnik, ciemna tafla i mokre, zsiniałe liściewywarłyna mnie niezwyklemelancholijne wrażenie.Było za zimno,żeby wysiąść: zapaliwszypapierosa, opuściłem szybę i skuliłemsięza kierownicą.W przeszłości czasem widywałem tu czaple, a czasemtokująceperkozy;dzisiaj staw zdawał siępozbawionyżycia.Jakiś ptakodezwał się na gałęzi, potem znowu, ale nie doczekał się odpowiedzi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •  
    de 02 The Lady of the Sorrows
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kwblog.htw.pl
  •