[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W krótkich słowach powiedział, jak sprawa wygląda, i prosił,żeby zawiadomiła Ronalda.Resztę dnia spędził na nerwowymoczekiwaniu.Zdawał sobie doskonale sprawę, że ryzykujebardzo dużo, być może życie.Ludzie, z którymi rozpocząłpodjazdową wojnę, nie będą mieli żadnych skrupułów.Albokula, albo czymś ciężkim w głowę i za burtę.Starannie obejrzałpistolet, naładował i wsunął do kieszeni marynarki dwazapasowe magazynki.Wiedział, że w razie wpadki to niewieleda, ale zawsze wypróbowana broń pod pachą dodawała mupewności siebie.Wreszcie nadszedł wieczór.O siedemnastej trzydzieści był już na przystani.JachtBiernackiego znalazł bez trudu. Annabella".Duży, luksusowyjacht, wyposażony w potężne motory.Maszty i żagle służyłyraczej do rozrywki aniżeli do nawigacji.Pan baron przywitał go z wylewną serdecznością.- Cieszę się, że pan przyszedł, bardzo się cieszę.Naprawdę. - Dlaczegóż miałbym nie przyjść? - zdziwił się Zwoliński.- Mogło coś panu niespodziewanego wypaść.Zwolińskiemuwydało się, że słowo  wypaść" miało jakieś specjalnezaakcentowanie.- A teraz pokaże panu moją kabinę - rzekł Biernacki.Po schodkach zeszli w dół.Duża kabina urządzona była zprawdziwym przepychem.Na środku stał prostokątny stół,zarzucony mapami.W tej chwili zawarczały motory i jachtodbił od mola.-Już płyniemy? - zdziwił się Zwoliński.-Już płyniemy -przytaknął pan baron.- Czyżby pana to zaskoczyło, misterKowalski?- Sądziłem, że mamy wyruszyć po zachodzie słońca.-Jużprawie słońce zachodzi.A lepiej wyjść w morze jeszcze wświetle dziennym.Niech pan siada.Pokażę panu trasę, jakąbędziemy płynąć.- Do Montrealu?- Tak, prościutko do Montrealu.Mam nadzieję, że niebędziemy musieli zbaczać z kursu.Zwoliński czuł się niewyraznie.Z trudem przełknął ślinę.Jedynie tkwiący w kaburze pod pachą pistolet dodawał muotuchy.Biernacki pochylił się nad mapami.- Niech pan spojrzy.W tej chwili ktoś zapukał do drzwi.Wszedł oficer weleganckim marynarskim mundurze.- Panie baronie, dwie patrolowe motorówki płyną w naszymkierunku.Dają sygnał, żeby się zatrzymać.- Maszyny stop - rozkazał Biernacki.Policyjne motorówki szybko dogoniły jacht.Niebawem pięciupolicjantów znalazło się na pokładzie.- Kto jest właścicielem tego jachtu? -Ja.Baron Wilhelm vonKarlinger.Porucznik przyłożył dłoń do czapki.- Proszę nam wybaczyć, panie baronie, ale poszukujemyzbiegłego kryminalisty, handlarza narkotyków.- U mnie panowie szukają handlarza narkotyków? -zdumiałsię pan baron. - Czy pan ostatnio angażował jakichś nowych marynarzy?- Tak.O ile wiem, to dwóch czy trzech.- Czy możemy obejrzeć jacht?- Proszę uprzejmie.Mój oficer panów oprowadzi.Po dłuższej chwili policjanci znowu pojawili się na pokładzie,prowadząc skutego osobnika.Zwoliński spojrzał i zmartwiał.Marcello Ponetti.To był prawdziwy cios.Nie ulegałowątpliwości, żeten przeklęty Sycylijczyk go sypnął.Jeżelipolicjanci odpłyną i on zostanie zdany na łaskę Biernackiego,to może już nigdy nie zobaczy Laury i dzieci.Nerwowo zaczął szukać jakiegoś wyjścia z tej beznadziejnejsytuacji.Jednakże żaden genialny pomysł nie przychodził mudo głowy.Jak się wycofać z tej podróży do Montrealu? Jak sięratować?- Dokąd pan się udaje, panie baronie? - spytał porucznik.- Do Montrealu - brzmiała odpowiedz.- W celach turystycznych?- Nie tylko - uśmiechnął się pan baron.- Pragnę odwiedzićmojego kuzyna, a poza tym mam tam też do załatwienia pewnesprawy handlowe.- Czy można zapytać, jakie to sprawy handlowe? ,- Zapewniam pana, że nie chodzi o narkotyki.Porucznikroześmiał się, robiąc wrażenie szczerze ubawionego.- Ani przez chwilę nie podejrzewałem pana o tego rodzajutransakcje handlowe.- Oprócz tego, że poświęcam się malarstwu, jestemzamiłowanym filatelistą - wyjaśniał w dalszym ciągu panbaron.- Otóż.mój kanadyjski agent zawiadomił mnie, żejeden z jego klientów interesowałby się moimi klaserami,których fotokopie mu przesłałem.Jeżeli te sprawy panainteresują, panie poruczniku, to chętnie pokażę panu mojefilatelistyczne zbiory.- Bardzo dziękuję, ale filatelistyka mnie nie interesuje -uśmiechnął się porucznik i spojrzał na Zwolińskiego.- Czy panjest pasażerem, czy członkiem załogi?- To mój gość - wyjaśnił pośpiesznie pan baron.- MisterWierusz-Kowalski. - Pan jest Polakiem?- Tak, jestem Polakiem - odparł Zwoliński, który zaczynałodczuwać niejaką ulgę.- Niedawno przyjechałem do NowegoJorku.- Czy mogę zobaczyć pański paszport?- Oczywiście.Proszę uprzejmie.Policjant wziął paszport i przeglądał go bardzo uważnie.- Czy coś nie w porządku? - spytał Zwoliński.- Bardzo żałuję, ale z tym paszportem nie może pan się udaćdo Montrealu - odparł porucznik.- A to dlaczego? - wtrącił się dość energicznie pan baron.- Bo w paszporcie brak wizy kanadyjskiej.Zwoliński uderzyłsię dłonią w czoło.- Do diabła! Nie pomyślałem o tym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •