[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na policzku Honory natychmiast pojawiły się czterykrwistoczerwone krechy.- Ty zbrodniarko! - zanosiła się Honora.- Zabiłaś je!- Twoje drogocenne kwiatki! Więcej dla ciebie znaczą niż ja.ICurt!Honora odciągnęła ją z trawnika, a potem podbiegła znowu dosterty stratowanych roślin.Gwałtowne łkania wstrząsały jejramionami, łzy spływały na jedwabną bluzkę i zdeptane cynie.Serce Joscelyn waliło jak szalone.Nie wiedziała, jak zareagować nahisteryczną rozpacz siostry.- Moje dzieciątka, moje biedne dzieciątka - szlochała Honora.- Niepowinnam ich zostawiać.Jestem taka niedbała, taka niedbała.RS 170Joscelyn przykucnąwszy koło siostry otoczyła ramieniem drgająceplecy.- Honora, proszę przestań.To przecież ja je wyrwałam.- Gdybym się nimi opiekowała.żyłyby.- Nie, nie.- O Boże.- Przecież wiesz, że jestem potworem.- To ja.moja wina.- Honora przytuliła Joscelyn do zabrudzonejziemią bluzki.W pełnym słońcu kalifornijskiego południa, pośród ostrego zapachuwyrwanych kwiatów, dwie siostry opłakiwały nieodwracalną,niepodważalną prawdę śmierci.Tego wieczoru Curt po powrocie do domu uniósł brew na widokzadrapań na policzku żony i siniaka Joscelyn.- Wygląda na to, że trafiłem w strefę ognia.- Honorze nie podobają się moje metody ogrodnicze - oświadczyławojowniczo Joscelyn przerażona, że Curt odeśle ją natychmiast doSan Francisco.- Ona jest okropna.- Honora zaśmiała się.- Będziesz musiałprzywiezć mi trochę cynii.Myślałem, że to już nigdy nie nastąpi - powiedział Curt.Honoraprzytuliła jego głowę do piersi.- Mówiłam ci dwa tygodnie temu, że doktor Taupin już pozwolił.- Czekałem na bardziej entuzjastyczne zaproszenie.- Jak dzisiejszej nocy?- Jak dzisiejszej nocy.- Myślisz, że Joss nas słyszała?- Zciany są grube - powiedział całując ją.RS 171ROZDZIAA DWUDZIESTY CZWARTYGideon miał w zwyczaju zaglądać do pokoju dziecinnego, kiedygdzieś wychodzili.Tego chłodnego sierpniowego wieczoruniepotrzebnie stąpał na palcach.Gid nie spał.Aóżeczko skrzypiało, zasmarkany malec kołysał się w przód i w tyłna czworakach.Kiedy ojciec go uniósł, otworzył szeroko brązoweoczka i uśmiechnął się bezzębnymi dziąsłami.- Wyrzyna mu się ząb - zaopiniowała Crystal.Stała w drzwiach wczarnej szyfonowej sukni bez ramiączek, rozsiewając wokół zapachChanel no 5.O tyle młodsza od Gideona, przyjmowała drobne przypadłościmałego ze stoickim spokojem.Sześciomiesięczny Gid był okazemzdrowia i spełniał wszystkie wymagania domowego pediatry.Crystalprzepełniała matczyna miłość, nawet duma, choć zanosiło się na to, żeGid odziedziczy po ojcu szerokie ramiona, krótkie nogi i małebrązowe oczka.- Ząbkuje? - Gideon potrząsnął głową z zatroskaniem.- Z takimprzekrwieniem?- Pierś mówi, że to ząb, a Pierś wie wszystko o dzieciach.Pierś,niańcząca od przeszło ćwierćwiecza szlacheckieRS 172dzieci, została ściągnięta z Londynu obietnicą iście królewskiejpensji.Dzisiaj, jak co drugi tydzień, miała wychodne.- Obślini cię.- Crystal sięgnęła po czystą pieluszkę, którą zatknęłaza gors mężowskiej koszuli.- Może złapał grypę - martwił się Gideon.- Gid? - Wytarła buzię i nos małego.- Nigdy się nawet nieprzeziębił.- Nie chcę go zostawiać.- Gideonie, wiesz, jak trudno było zdobyć to zaproszenie? - Crystaluśmiechnęła się słodko.Thomas Wei, bogaty amerykański Chińczyk, wydawał w swojejrezydencji w San Rafael raut na cześć delegacji z Tajwanu, zwanegoprzez Chińczyków Formozą.Tąjwańczycy przyjechali do Stanówpodpisać kontrakt na projekt i budowę potężnych falochronów, któremiały osłaniać wybrzeże wyspy przed monsunowymi przypływami.Było to przedsięwzięcie konstrukcyjne na nie spotykaną dotychczasskalę.Crystal stanęła na głowie, żeby zdobyć tłoczone zaproszenie,umożliwiając tym samym Gideonowi spotkanie z delegacją nanieformalnej stopie.Zaraz po ślubie zawarła z mężem przymierze w interesach.Spółkę,która była dla niej czymś podniecającym, satysfakcjonującym irównoważącym trudy straszliwych nocy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •