[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Próbowali skręcić w lewo.Aniołowie zablokowali drogę i zmusili ich do biegu w prawo.Wrzeszcząc i jęczącprzerazliwie, demony uciekły w prawo.Zaczęły błagać o litość:- Nie! Zostawcie nas! - nalegały.- Nie macie prawa!Tą właśnie ulicą szli Hank Busche i Andy Forsythe, którzy znalezli trochę czasu, bypodzielić się swymi niepokojami i razem pomodlić.Przy nich szli Triskal, Krioni, Set i Scion.Wszyscy czterej wojownicy zauważyli,jakie stado pędziła w ich stronę szóstka ich towarzyszy.Byli aż nadto gotowi.- No, czas na lekcję poglądową dla męża Bożego - powiedział Krioni.Triskal kiwnąłtylko palcem na demony: Chodzcie, chodzcie!Andy popatrzył przed siebie i pierwszy zauważył mężczyznę.- Co takiego? - zapytał Hank widząc osłupienie na twarzy Andego.- Przygotuj się.Nadchodzi Bobby Corsi!Hank popatrzył i skulił się ze strachu na widok jakiegoś typa o dzikim wyglądzie,który biegł w ich stronę z przerażonym wzrokiem, wymachując rękami, jakby opędzał się odniewidzialnych napastników.- Uważaj - ostrzegł Andy.- On może być niebezpieczny.- Jeszcze nam tego brakuje!Stanęli i patrzyli, jak Bobby się zachowa.Zobaczył ich i zaczął wrzeszczeć bardziej przerażonym głosem:- Nie, nie! Zostawcie nas!Niebiescy wojownicy to już wystarczająco nieprzyjemna sprawa, ale z Busche em i zForsythe em demony na pewno nie chciały mieć nic wspólnego.Wykręciły Bobby ego tak, żezawrócił i próbował uciekać, ale natychmiast otoczyła ich anielska szóstka.Bobby stanął jak wryty.Spojrzał przed siebie, jakby się tam coś znajdowało, potemspojrzał na Hanka i Andy ego, potem znów na niewidzialnych wrogów.Wrzasnął, nieruszając się z miejsca, jego drżące palce przypominały szpony.Wybałuszył załzawione oczy.Hank i Andy bardzo powoli podeszli do przodu.- Spokojnie, Bobby - powiedział Andy powoli.- Poczekaj, co?- Nie! - wrzasnął Bobby.- Zostawcie nas! Nic wam do nas! Jeden z aniołów dzgnąłktóregoś demona końcówką miecza.- Auuu! - Bobby krzyknął z bólu i opadł na kolana.- Zostawcie nas, zostawcie nas!Hank szybko postąpił naprzód i powiedział ostro:- W Imieniu Jezusa, milczcie! Bobby wrzasnął jeszcze raz.- Milczcie!Bobby uspokoił się i zaczął płakać, klęcząc dalej na chodniku.- Bobby - powiedział Hank łagodnie, schylając się nad nim - Bobby, słyszysz mnie?Któryś demon zakrył mu uszy, Bobby nie usłyszał pytania Hanka.Hank, słysząc głosDucha, wiedział, co się dzieje:- Demonie, w Imieniu Jezusa, odetkaj mu uszy! Spróbował jeszcze raz:- Bobby?- Tak, pastorze - tym razem Bobby odpowiedział - słyszę cię.- Chcesz być wolny od tych duchów?Natychmiast któryś demon odpowiedział: Nie, nie chcesz! On należy do nas!- Nie, nie chcesz! On należy do nas! - rzucił Bobby prosto w twarz Hankowi.- Milcz, duchu! Rozmawiam z Bobbym.Demon nie odezwał się już.Wycofał się jak niepyszny.- Zrobiłem coś okropnego.- wymamrotał Bobby.Zaczął płakać.- Pomóżcie mi.Niemogę przestać tego robić.Hank odciągnął Andy ego nieco na bok.- Zabierzmy go gdzieś, gdzie się będzie można nim zająć.Wolę nie robić tuprzedstawienia, jeśliby już miało do tego dojść.- Do kościoła?- Chodz, Bobby.Wzięli go pod pachy, pomogli się podnieść i cała trójka, wraz z pozostałymi ruszyłaulicą.Marshall z zawrotną szybkością minął Baker, a po chwili zahamował gwałtownie przybudynku hotelowym, gdzie mieszkał Weed.Wydawało się, że nic się tam nie dzieje, więcpojechał dalej, do Ashton.Kiedy znalazł się przed szpitalem, zauważył karetkę strażypożarnej.Technik medyczny z pogotowia, który układał nosze z powrotem w samochodzie,udzielił Marshallowi koniecznych informacji:- Jest na pogotowiu, drugie drzwi na dole.Marshall wpadł przez główne wejście i po chwili znalazł się pod właściwą salą.Kiedychwytał za klamkę, usłyszał, jak Bernice jęknęła z bólu.Leżała na stole, a obok niej uwijał się jakiś lekarz i dwie pielęgniarki.Obmywali jejtwarz i opatrywali rany.Na taki widok Marshall nie potrafił się już opanować.Gniew,rozpacz i przerażenie, jakie przyniósł ten dzień, wybuchły z całą siłą w jednym gwałtownymkrzyku.-1 to by chyba było tyle - odpowiedziała Bernice opuchniętymi i krwawiącymiwargami.Podbiegł do stołu, lekarz i pielęgniarki usunęli się nieco.Chwycił jej dłoń w swojedłonie.Nie mógł uwierzyć własnym oczom.Napastnik nie miał miłosierdzia.W Marshallu sięzagotowało.- Kto ci to zrobił?! - zapytał ostro.- Wytrzymałam całe piętnaście rund, szefie.- Bernie, nie czas na żarty.Widziałaś, kto to był?- Proszę uważać - ostrzegł lekarz - jeszcze nie skończyliśmy.Bernice szepnęła coś.Nie mógł zrozumieć.Nachylił się nad nią.Szepnęłajeszcze raz, z trudem cedząc słowa przez opuchnięte usta:- Nie zgwałcił mnie.- Dzięki Bogu - powiedział Marshall i wyprostował się.Nie była zadowolona z takiej odpowiedzi.Dała mu znowu znak, żeby się nad niąpochylił.- Sprał mnie tylko.I tyle.- Jeszcze ci mało?! - powiedział dość głośnym szeptem.Podano jej szklankę wody do wypłukania ust.Poruszała wodą w ustach i wypluła domiski.- U Strachana w domu wzorowy porządek? - zapytała.Marshall wstrzymał się zodpowiedzią.- Kiedy mogę z nią porozmawiać na osobności? - zapytał lekarza.Lekarz myślał przezchwilę.- Hm, za kilka minut idzie na prześwietlenie.- Proszę mi dać trzydzieści sekund - poprosiła Bernice.- Tylko trzydzieści sekund.- To takie pilne?- Tak.Błagam.Lekarz i pielęgniarki wyszli.- Dom Strachana w opłakanym stanie - mówił cicho Marshall - ktoś go kompletniesplądrował.Strachana nie ma.Nie mam pojęcia, gdzie jestl- Mieszkanie Weeda dokładnie tak samo - poinformowała - a na ścianie jeszcze jakaśgrozba wymalowana sprayem.Nie zjawił się dziś w pracy, a Dań w Evergreen mówi, że byłczymś zdenerwowany.Nie znalazłamg-- A teraz wciągnęli mnie w tę sprawę z Harmelem.Wiedzą, że byłem tamdziś rano.Myślą, że to ja.- Marshall, Susan Jacobson miała rację.Nasz telefon musi mieć podsłuch.Pamiętasz?Dzwoniłeś do Clariona i mówiłeś mi, że byłeś u Teda i gdzie teraz jedziesz.- Tak, tak, wiem.Ale to by znaczyło, że gliny z Windsoru też są podłączeni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]