[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Próbowałułożyć jakieś bajeczki, którymi mógłby omamić Kovara, ależadna nie brzmiała tak przekonująco jak „Budyka”.Chybaoszalał, że jeszcze nie uciekł z Londynu.Wyjrzał przez okno naszare kamienie St Lawrence Jewry widoczne tuż nad pobliskimdachem.Czy one też biły? Miał wrażenie, że rozkołysały sięwszystkie dzwony City, wyjąc do siebie niczym psy.Wpatry-wał się w iglicę St Lawrence górującą nad betonowymi biurow-cami.Serce zabiło mu mocniej.Widział poczerniałą wieżę kościelną i złocistą strzałkę naiglicy.Widział zdjęcie Buckinghama podającego sobie ręce zszejkiem Faisalem.Tuż za wieżą majaczyła sylwetka Guildhall.353Guildhall.Co widniało na fakturze firmy kurierskiej? Trzyfurgonetki, dwieście dziewięćdziesiąt pięć funtów, ubiegła so-bota.- Żałuję, że nic więcej nie wiem - wymamrotał Belsey,szybko wstając.- Mamy jeszcze kilka pytań.- Gray popatrzył na niego po-dejrzliwie.Ale Belsey już nie słuchał.Wskoczył do windy z grupką in-nych policjantów City.Jeden miał egzemplarz „Mail”.- Londyński snajper - jęknął załamany.- Northwood wpadnie w szał, kiedy usłyszy o tych przecie-kach.- Wiecie, jaki będzie jego następny krok? - spytał inny.- Jaki?- Odcinek specjalny „Kroniki policyjnej”.Wszyscy się roześmiali.- A w nim on i reszta ważniaków.- Marzy mu się noc z prowadzącą.- Dziwisz się?- Normalka, on do wszystkiego bierze się od dupy strony.Rozdział pięćdziesiątyNa tyłach komisariatu biegła wąski uliczka Love Lane za-pchana radiowozami, która doprowadziła Belseya na dziedzi-niec przed Guildhall.Rozłożył wycinek z „Al-Hayat” i porów-nał fotografię z widokiem.Obrócił się o trzysta sześćdziesiątstopni, odhaczając element po elemencie.Wszystko się zgadza-ło.Wrota Guildhall były otwarte, pracownicy wynosili stoliki ikrzesła po sobotnim przyjęciu.Belsey podszedł do wejścia i przez gotycki luk zajrzał do sa-li bankietowej.Była olbrzymia.Wysoki kamienny sufity, za-miast okien witraże, przez które padało różowawe światło naekipę składającą trzydzieści stolików.Pod ścianami pomnikiNelsona, Wellingtona, Churchilla - ludzi, którzy zapisali się whistorii.To była katedra wniesiona ku chwale City, nie Boga.Jasne, że sukinsyn ich tutaj ściągnął.Łysiejący mężczyzna z pożyczką na lśniącej czaszce opro-wadzał dwóch ważniaków w garniturach.Poruszał się sztywno,pokazywał im detale, a oni posłusznie obracali się, fotografującje komórkami.- W sali odbywa się doroczny bal burmistrza Londynu - in-formował mężczyzna.- Od stuleci Guildhall podejmuje królów,głowy państwa, dygnitarzy.Sama atmosfera tego miejsca sta-nowi gwarancję nadzwyczajnego przyjęcia.- Przepraszam! - zawołał Belsey, idąc w jego stronę.Mężczyzna spojrzał na niego, szepnął coś do gości i pod-szedł z przepraszająco złożonymi dłońmi.355- Niestety, sala jest zamknięta.- To pilna sprawa.Pan tu rządzi?- Odpowiadam za organizację przyjęć.- Sama napuszonamina idealnie predestynowała go do tej funkcji.- Jest panumówiony?- Chciałbym zadać kilka pytań - powiedział Belsey.- Zapraszam jutro.- To się wiąże z hojną darowizną.- Darowiznami zajmuje się biuro ochmistrza.- Zastałem go?- Osobiście? Nie.- Mężczyzna uśmiechnął się z wyższo-ścią.Belsey wyciągnął odznakę.- W ubiegłą sobotę odbywało się tu przyjęcie, o którymchciałbym się dowiedzieć czegoś więcej.I proszę powiedziećtym panom, żeby przyszli jutro.Do kierownika najwyraźniej w końcu coś dotarło.- Proszę chwilę poczekać.Podszedł do jednego ze swoich asystentów.Belsey tymcza-sem podziwiał rzeźby, kamienne łuki, proporce z herbami po-szczególnych gildii na mosiężnych masztach.Co za miejsce nakradzież trzydziestu ośmiu milionów!Asystent przejął rolę przewodnika, a szef wrócił do Belseya.- O co chodzi?- To właśnie staramy się wyjaśnić - oznajmił Belsey.- Salęwynajęła osoba prywatna.Grupa była niewielka, ale chciała jąmieć wyłącznie dla siebie.Wciąż czeka pan na uregulowanierachunku.- Skąd pan wie?- Zdziwiłby się pan, o ilu sprawach wiem.Kierownik zaprowadził Belseya w ustronny kącik.- Kim byli? - zapytał.- Liczę, że pan mi to powie - odrzekł Belsey.- Nie znam szczegółów.Wiem tylko, że to ważne osobisto-ści City i międzynarodowej finansjery.356Belsey nie potrafił powściągnąć uśmiechu.- Skąd ten pomysł?- Zgadłem, prawda?- Po części.Jak wyglądało spotkanie?- Nie wiem, nie było mnie.- A kto pracował w ubiegłą sobotę? - drążył Belsey.- Ktośz tej ekipy?- Nie.- Muszę porozmawiać z kimś, kto tu był, kto widział spo-tkanie.- Proszę zrozumieć, nasi goście to prawdziwe osobistości.Musimy szanować ich prywatność.Mężczyzna był rozdarty.Belsey postanowił ułatwić mu sy-tuację [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •